piątek, 4 grudnia 2015

Epilogue

6 LAT PÓŹNIEJ.

Dzisiaj mija dokładnie sześć lat, od kiedy miał się odbyć ślub. Nie doszedł do skutku. Dzięki Justinowi.
Kiedy usłyszałam jak jego głos rozchodzi się po ścianach kościoła kamień spadł  mi z serca. Zaraz za nim wbiegła moja matka. Powiadomił ją o wszystkim.
Wiele się zmieniło przez ten czas. Jesteśmy starsi, nabyliśmy wiele życiowych doświadczeń.
Zayn został oskarżony o porwanie, pobicie i gwałty. Jest w więzieniu.
Ojciec zbankrutował kiedy rodzice Zayna rozwiązali umowę ślubu, a Katrina wzięła z nim rozwód, nie mogąc zdzierżyć, że nie będzie żyła już w luksusie.
Nie widziałam go od ponad pięciu lat, ale przez ten czas nie uroniłam ani jednej łzy z tego powodu.
Koszmary męczyły mnie przez wiele nocy, ale udało mi się z tego wyjść. Mieszkamy w San Diego, kilka przecznic od mieszkania mojej mamy. Walczyła dzielnie w sądzie. Jestem jest niezmiernie wdzięczna. Nasi przyjaciele z Phoenix często nas odwiedzają. Ojciec Justina wspiera nas jak tylko może, ale Justin jak to Justin chce utrzymywać naszą rodzinę sam. Znalazł pracę, kupiliśmy dom. Wszystko się ułożyło. Mimo całego piekła przez jakie przeszliśmy jesteśmy jeszcze bardziej zżyci ze sobą.

-Mamusiu! - zauważyłam jak z za roku wybiega pięcioletnia dziewczynka z brązowymi oczkami koloru czekolady. Były cudowne, zupełnie tak jakby ktoś ukrył w nich maleńką fabrykę czekolady Willego Wonki. Włoski szatynki, były rozwiane na wszystkie strony spowodowane biegiem maleństwa.
-Słucham Cię kochanie. - odpowiedziałam, całując córeczkę w czubek główki.
-Gdzie jest mój miś? - spytała z smutną miną.
-Nie wiem, może spadł pod łóżko? - przytuliłam mocno do piersi drobne ciałko szatynki.
-Nie e tam go nie ma szukałam. - stwierdziła odsuwając się ode mnie.
-Poszukaj jeszcze raz, jestem pewna, że się znajdzie. - uśmiechnęłam się szeroko, czochrając włosy dziecka. Dziewczynka od razu pobiegła do swojego pokoju, nie dając mi nawet możliwości krzyknąć "nie biegaj". Miała tendencję do wywrotek, niestety niezdarność odziedziczyła po mnie.
Kiedy usłyszałam krzyk, a następnie płacz córeczki zerwałam się z wygodnego fotela i pośpiechem udałam się w jego kierunku.
-Co się stało? - ukucnęłam przy szatynce, kładąc dłonie na jej małych ramionkach.
-Mój miś! - tupnęła słodko nóżką. Spojrzałam w miejsce, które wskazywała palcem. Miałam ochotę parsknąć śmiechem, ale nie wypadało mi przy dziewczynce, bo wybuchłaby większym płaczem.
-Justin! Dlaczego miś Lizzie jest w pralce?! - krzyknęłam na korytarzu. Po schodach zszedł mój mąż w błękitnej koszuli, opinającej się lekko na jego umięśnionych ramionach, czarnych spodniach z paskiem oraz luźno zawiązanym krawatem. Wyglądał kusząco do tego stopnia, że niekontrolowanie przygryzłam wargę. Szatyn podbiegł do naszej córeczki, stojącej wciąż z łzami na policzkach, podniósł ją i mocno przytulił. Była córeczką tatusia. Co tylko jej się zamarzyło dostawała w prezencie od taty, a ja? Nie miałam serca mu zabronić uszczęśliwiać naszego małego aniołka. Podczas ciąży tyle się wydarzyło. Tyle okropnych chwil. Tak bardzo bałam się, że stracę moje dziecko. Całymi miesiącami byłam ciągana po sądach. Wszystko jakimś cudem się ułożyło. Widok moich skarbów rozlewał moje serce. Stałam oparta ramieniem o framugę drzwi wpatrując się, jak Justin kołysze wesoło Lizzie. Nie musiał długo czekać aż mu wybaczy, potrafił nie tylko rozmiękczać mnie, ale i naszą małą księżniczkę. Słuchałam jak obiecał jej, że dostanie sto takich misiów tylko mu wybaczy i da buziaka. Najpiękniejszy widok jaki kiedykolwiek widziałam.
Mam teraz dwadzieścia trzy lata, męża, córkę. Niektórzy w moim wieku wciąż tkwią w martwym punkcie nie wiedząc co począć z swoim życiem, ja nie muszę decydować bo ja musiałam podjąć decyzję w wieku siedemnastu lat. Nie żałuję. Wydarzyło się tyle zła, ale gdybym miała przejść przez to piekło jeszcze raz aby dojść do tego co mam teraz nie zawahałabym się ani przez sekundę. Nasz ślub odbył się po narodzinach Lizzie. razem z chrzcinami. To była najpiękniejsza uroczystość jaką mogłam sobie tylko wymarzyć. Justin podszedł do mnie trzymając córeczkę na rękach. Pocałował mnie krótko w usta. Zaśmialiśmy się kiedy zobaczyliśmy, że dziewczynka zakrywa dłońmi oczy.
-Tatusiu, kiedy Zack będzie z nami? - spojrzała uroczo trzepocząc długimi rzęskami.
-Już niedługo córeczko. - uśmiechnął się do dziecka. Wpatrywali się w swoje oczy jakby się komunikowali. Łączyła ich niesamowita więź. A ja jako matka i żona mogę tylko przyglądać się z boku próbując powstrzymać łzy szczęścia. -A teraz leć się bawić, zaraz dołączymy. - postawił szatynkę na ziemię. Mała uśmiechnęła się do nas i pobiegła.
-Masz szczęście, że na nią też działa twój urok. - zachichotałam pod nosem.
-Na każdą kobietę działa. - uśmiechnął się łobuziarsko. Poprawiłam krawat męża, a on pocałował krótko moje czoło,  usta, a na koniec ukucnął i ucałował mój brzuch, w którym rozwija się nasz synek...

Koniec.


-----------------------------
Witam was wszystkich w epilogu naszej 
burzliwej historii miłosnej. 
Mam nadzieję, ze wam się podobała.
Chciałabym serdecznie podziękować wszystkim
osobom, które tu ze mną były i wspierały mnie przez
ten rok. Dziękuję za każdy komentarz, 
każde wyświetlenie.
Pokochałam pisanie, was i zostałam Belieber.
To cudowne uczucie!
Kochani, nie mam zielonego pojęcia 
czy powstanie 2 cz. 
Może za jakiś czas...
Będzie mi brakowało Alice i Justina,
nawet tego cholernego dupka Zayna.
Mam łzy w oczach pisząc to. 



LIZZIE:


Jeśli wciąż chcesz czytać coś mojego wykonania zapraszam na



Szablon wykonany przez Calumi