sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 41



Odstawiliśmy samochód Justina w domu jego ojca i udaliśmy się na spacer, bo tego właśnie chciał Justin. Szliśmy w ciszy, trzymając się za ręce. Nie przeszkadzała nam ta cisza. Rozumieliśmy się bez słów. Szłam myśląc o tym jak szalenie jestem w nim zakochana, jakie mam wielkie szczęście, że pojawił się w moim życiu. Ulice LA są piękne. Minęliśmy nawet kilka osób, które Justin znał, ponieważ przywitał się z nimi, ale nie wdawał w dłuższe rozmowy. Widziałam jak wspomnienia do niego powracały. Kto by pomyślał, że ten Justin Bieber, który chciał się tylko zabawić moim kosztem jest tutaj ze mną i ma zamiar wychowywać nasze dziecko. Jednego jestem pewna. Będzie najlepszym tatą na świecie.
-Alice, jutro pojedziemy do ginekologa, dobrze? - zaproponował przerywając ciszę, a mnie wyrywając z rozmyśleń.
-Skoro tego chcesz. - odpowiedziałam uśmiechając się, co szatyn odwzajemnił.
-Jak nazwiemy nasze maleństwo? - wypalił nagle, kołysząc radośnie naszymi dłońmi. 
-Na pewno ładnie. - stwierdziłam, parskając cicho śmiechem. 
-Skromnie mówiąc jeśli nasz syn odziedziczy mój wygląd nie odpędzi się od dziewczyn. - oznajmiwszy wytknął mi język.
-A skąd wiesz, że to nie będzie dziewczynka? - parsknęłam głośnym śmiechem. 
-Bo skopałbym dupę, każdemu kto dotknąłby moją małą córeczkę. - powiedział opiekuńczo.
-Aww. to było słodkie. - jęknęłam na słowa Justina. Wyobraziłam go sobie jako seksownego trzydziestokilkulatka, który wypytuje chłopaka, z którym umówiła się nasza nastoletnia córka.
-Justin boję się. - stanęłam, co spowodowało, że chłopak także się zatrzymał.
-Czego, skarbie? - popatrzył na mnie jakby próbował wzrokiem przeniknąć przez mój umysł.
-Mam dopiero siedemnaście lat, nie skończę szkoły, nie pójdę na studia. - oznajmiłam smutno. -Jak my sobie poradzimy?
Chłopak objął dłońmi moje policzki i spojrzał w oczy.
-Poradzimy sobie obiecuję. A teraz chodź bo zostało nam jeszcze jakieś pięć minut drogi. - powiedział po czym ucałował moje usta. Justin miał rację. Po pięciu minutach byliśmy na jakimś pagórku, z którego było widać całe LA.
-Justin jak tu jest pięknie. - szepnęłam, podziwiając widoki. Wierzcie mi na słowo, to najpiękniejszy widok jaki widziałam dotychczas.
-Wiedziałem, że Ci się spodoba. - objął mnie od tyłu, kładąc głowę na moim ramieniu. -Przychodziłem tutaj, kiedy chciałem pobyć sam. Ale..- przerwał na moment. -Teraz nie chcę być sam. Już nigdy nie chcę.
Odwróciłam się, aby stać twarzą w twarz z szatynem. Miał zaszklone oczy.
Uklęknął przede mną i wyjął czerwone pudełeczko w kształcie serca. Otworzył je i spojrzał mi w oczy. Czułam, że po moich policzkach płyną słone łzy. Łzy szczęścia.
-"Kochanie wszystko c mam jest Twoje. Nigdy nie będzie Ci zimno, nigdy nie będziesz głodna. Będę przy Tobie, kiedy będziesz niepewna. Musisz wiedzieć, że jesteś zawsze kochana. Dziewczyno, ponieważ jesteś wszystkim co teraz mam" Nic i nikt nie liczy się dla mnie tak jak ty. Przyrzekam Ci na bicie mojego serca, że będziesz szczęśliwa. - mówił, z łzami w oczach. Jeśli wtedy płakałam, to teraz wyłam od środka. Mimo, że tak na prawdę chłopak oświadczył mi się wczoraj, prawdziwymi zaręczynami były te, tutaj, teraz. -Zostaniesz moją, na zawsze? - wyjąkał, bo najprawdopodobniej łzy uniemożliwiały mu swobodnie mówić.
-Zawsze, wszędzie nawet po śmierci. - odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć. Justin trzęsącymi rękoma wyjął pierścionek z pudełeczka i wsunął na mój serdeczny palec. Podniósł się powoli idealnie trafiając swoimi ustami w moje. Umiejscowił swoje dłonie na mojej tali, moje natomiast znalazły miejsce na jego mokrych od łez policzkach. Delikatnie ale namiętnie muskał moje usta. Czułam jakby świat w okół nas się zatrzymał, jakbyśmy byli jedynymi ludźmi na ziemi, jakby nikt i nic poza nami nie miało prawo oddychać. Czułam słodki smak jego śliny. Czułam jak pieści językiem moje podniebienie. Czułam jak bardzo mnie kocha.

*

Justin brał prysznic, a ja w tym czasie rozglądałam się swobodnie po jego pokoju. To miejsce powodowało u mnie dreszcze na ciele. To tutaj tak wiele się działo. Zauważyłam ramkę, w której było zdjęcie Justina i jakiejś dziewczyny. Obejmował ją z uśmiechem. Był szczęśliwy. Na pułkach stały jego trofea, nagrody i inne pamiątki z czasów szkoły. Położyłam się na jego łóżku, przytulając twarz do poduszki, która pachniała Justinem. Zamknęłam oczy i niekontrolowanie zasnęłam.

OCZAMI JUSTINA:

Ubrałem czystą parę bokserek i wyszedłem z łazienki. Zauważyłem, że moja narzeczona zasnęła, więc podszedłem najciszej jak tylko potrafiłem, aby jej nie obudzić. Zasługuje na sen. Zasługuje na wszystko. Uklęknąłem przy spokojnie oddychającej brunetce i odgarnąłem kosmyk mokrych włosów z jej twarzy. Była taka piękna. Dosłownie każdy cholerny skrawek jej ciała był idealny. Była tym diamentem bez skazy. Tą igłą w stogu siana. Ucałowałem jej czoło po czym przykryłem jej ciało kocem, nie chcąc by zmarzła. Wyszedłem po cichu z pokoju, uprzednio gasząc światło. Przechodziłem koło drzwi, które wywołały u mnie przypływ bolesnych wspomnień, mimo to wszedłem do pokoju. Nic się tutaj nie zmieniło. Dosłownie pomieszczenie wyglądało tak samo jak kiedyś. Gabinet mojej mamy zawsze był zadbany, nawet teraz.
Stałem w miejscu przez około pięć minut, a może więcej. Sam nie wiem. Przypomniało mi się, jak miałem piętnaście lat i chciałem zorganizować imprezę w domu. Była na nie. Krzyknąłem wtedy na nią, że jest najgorszą matką na świecie. Żałuję. Pod jej nieobecność to zrobiłem i na imprezie złapałem sobie rękę, Pojedyncza łza próbowała wypłynąć z pod mojej powieki, ale szybko ją starłem i wyszedłem z gabinetu. Zszedłem po schodach i udałem się do salonu. Siedział tam mój ojciec.
-Siadaj Justin. - stwierdził i poklepał miejsce na kanapie obok siebie. - A więc na to szły pieniądze, które Ci wysyłałem co miesiąc? - spytał, patrząc na moje tatuaże.
-Nie tylko. - zaśmiałem się pod nosem.
-Cieszę się, że trafiłeś na Alice. To porządna dziewczyna. - powiedział, pochlebiając.
-Wiem, jest najlepsza na świecie. - odpowiedziałem, uśmiechając się. -Ale boję się, że sobie nie poradzę z tymi wszystkimi obowiązkami.
-Justinie Drew Bieber. - uderzył mnie lekko piąstką w ramie, tak jak robił to kiedyś. - Uciekłeś ode mnie do Phoenix. Dałeś radę żyć tam przez dwa lata. Ty nie dasz rady?
Nie odpowiedziałem nic, po prostu wtuliłem się w ojca.
-Tęskniłem tato. - szepnąłem, kiedy klepał mnie ręką w plecy.
-Ja za dobą też Drewy. - zaśmiał się, odsuwając.

Czułem się podniesiony na duchu. Żałuję, że nie odzywałem się do niego przez dwa lata. To nie była jego wina, że ten wypadek..że mama.. zginęła.


*

Poczułem na klatce piersiowej delikatne głaskanie. Uśmiechnąłem się pod nosem, doskonale wiedząc do kogo należą dłonie. Otworzyłem powoli oczy i zobaczyłem największy cud świata. A w skrócie Alice Brooks. Moją narzeczoną.
-Justin wstawaj, zrobiłam śniadanie. - usłyszałem jej delikatny głos.
Dziewczyna chciała wstać, ale w ostatniej chwili złapałem ją za nadgarstek i przyciągnąłem do siebie, tak że wylądowała ustami na moich. Smakowała słodko.
-Naleśniki. - powiedziałem pomiędzy pocałunkami.
-Skąd. Wiedziałęś? - przerywała.
-Twoje słodkie usta Cię zdradziły, księżniczko. - odpowiedziałem, sadzając ją na mnie okrakiem. Przejechałem kciukiem po jej sinym policzku, na co w pierwszym momencie delikatnie się skrzywiła. - Wygląda już lepiej. - stwierdziłem, po czym delikatnie ucałowałem sine miejsce.
-Większość siniaków powoli schodzi. Na nogach już prawie nie mam. - wzruszyła ramionami. Szczerze byłem w szoku, że Alice się tak dobrze trzyma z tym faktem. Nie wiem jak ja bym się czuł, gdybym był bity i gwałcony, ale ja nie jestem Alice. Ona jest silniejsza psychicznie. Ja jestem tylko silniejszy fizycznie, dlatego będę bronił jej delikatnego ciała. Zapewne gdyby nie znalazła się, piłbym do nieprzytomności nie będąc w stanie normalnie funkcjonować.
-Jesteś taka piękna. - stwierdziłem po czym skradłem jej krótkiego całusa.
-Powtarzasz to codziennie Justin. - odpowiedziała z uśmiechem. Tym cholernie pięknym uśmiechem.
-I będę powtarzał do końca moich dni. - oznajmiłem, łapiąc brunetkę w taki sposób, że byłem w stanie ją podnieść i wstać razem z nią.
-Dzisiaj idziemy do ginekologa. - mruknąłem, ale siedemnastolatka doskonale o tym wiedziała.
-To moja pierwsza wizyta u ginekologa. - zaśmiała się po czym schowała twarz w zagłębienie mojej szyi. Zawstydziła się.
-Chcesz bym był tym pierwszym. - przerwałem na moment. - Z którym pójdziesz do ginekologa?
Dziewczyna parsknęła cicho śmiechem.
-Jesteś głupi, ale z tobą nawet na koniec świata. - podniosła głowę aby mi spojrzeć w oczy, ale kiedy zorientowała się, że schodzimy po schodach wtuliła się we mnie mocniej.
-Nie bój się, nie upuszczę Ciebie i naszego maleństwa. - stwierdziłem, podrzucając ją lekko.
Pachniało pięknie, a kiedy "weszliśmy" do kuchni mój ojciec siedział już przy dużym stole z talerzem naleśników przed sobą.
-Masz utalentowaną kulinarnie narzeczoną. - stwierdził, ukrawając kawałek naleśnika.
-Ona jest we wszystkim utalentowana.. nawet w. - chciałem dokończyć, ale dziewczyna uderzyła mnie w ramie.
-Justin! To twój tata. - pisnęła.
-Chciałem powiedzieć, że nawet w sprzątaniu. - sprostowałem na co brunetka się zarumieniła, a mój ojciec cicho się zaśmiał.
Posadziłem brunetkę na wysokim, drewnianym krześle, po czym sam zająłem miejsce obok niej. Kiedyś to miejsce tętniło życiem. Przy dwunastoosobowym stole siedziało czasami nawet dwadzieścia, teraz jesteśmy tutaj tylko w trójkę.
Nałożyłem na swój talerz naleśnika i oblałem go słodkim syropem klonowym.
Po pierwszym kęsie odpłynąłem.
-Alice nie jem ich pierwszy raz, ale stwierdzam, że są najlepsze na świecie.
-Wiem. - wzruszyła ramionami z gracją. Tak bardzo skromna.
-Ja dziękuję za pyszne śniadanie, ale muszę już jechać do pracy. - ojciec Justina wstał od stołu po czym pożegnał się z nami i wyszedł. To miły gość.
Po zjedzeniu pysznego śniadania ja zmywałem naczynia bo moja narzeczona musiała się przygotować na wizytę u ginekologa.
Czekałem na nią około godziny. W tym czasie sam zdążyłem się wyszykować. Kiedy brunetka weszła do kuchni, bo piłem właśnie wodę zaatakował mnie jej zapach perfum, który kocham.
-Wyglądasz ślicznie. - stwierdziłem, odkładając szklankę. Podszedłem do brunetki tanecznym krokiem. Miała na sobie jeansowe, przylegające spodnie, czarną koszulkę z dekoltem i białą marynarkę. Co więcej miała wyprostowane włosy.
-Dziękuję. - odpowiedziała i ucałowała mnie w policzek, zostawiając ślad po swojej szmince, który próbowała zetrzeć.
-Jedziemy? - spytałem, uśmiechając się do ciemnookiej.
-Tak. - stwierdziła po czym wyszła z kuchni stukając swoimi niewysokimi szpilkami.
Oczywiście nie odpuściłem sobie spojrzenia na jej idealny tyłek, który podkreślały obcisłe rurki.
-Anioł nie kobieta. - stwierdziłem, po czym pośpiesznie udałem się za nią. Zamknąłem drzwi kluczem, włączyłem alarm i wsiedliśmy do samochodu, kierując się do gabinetu ginekologicznego.
W połowie drogi Alice zaczęła panikować.
-Justin a co jeśli ten lekarz spyta się mnie ile mam lat, dlaczego nie przyszłam z rodzicami i w ogóle?
-Kochanie, to jest LA. Tu się inaczej żyje. - uspokoiłem kładąc lewą rękę na jej kolanie.
-Boję się. -szepnęła, spuszczając wzrok.
-Wszystko będzie dobrze, cały czas będę przy tobie. - oznajmiłem, posyłając jej uroczy uśmiech, aby dodać jej otuchy.
Droga nie była długa bo trwała piętnaście minut. Kiedy zaparkowaliśmy i wysiedliśmy objąłem brunetkę w pasie będąc jej wsparciem. Weszliśmy przez główne drzwi do gabinetu po czym podeszliśmy do recepcji. Na szczęście ta klinika jest prywatna.
-Dzień dobry. - posłałem miły uśmiech starszej kobiecie, która siedziała w recepcji.
-Dzień dobry, w czym możemy pomóc?
-Chciałbym zapisać narzeczoną na wizytę do ginekologa. - odpowiedziałem, patrząc kątem oka na zestresowaną Alice.
-Na kiedy? - spytała.
-Na teraz. - odpowiedziałem na co kobieta otworzyła grafik.
-Doktor Brown jest teraz wolny. - stwierdziła. - Pokój 5.
Podziękowaliśmy recepcjonistce po czym udaliśmy się w stronę drzwi i zapukaliśmy kilka razy. Kiedy usłyszeliśmy "proszę" weszliśmy do środka i przywitaliśmy się z lekarzem uściskiem dłoni.
-Proszę usiąść. - pokazał na dwa wolne siedzenia przed biurkiem, które po chwili zajęliśmy.
-Doktorze, najprawdopodobniej jestem w ciąży. - Alice wypaliła.
-Dobrze. Kiedy ostatnio występowało krwawienie? - spytał, poprawiając okulary.
-W ubiegłym miesiącu. - odpowiedziała. Trzymałem jedną ręką jej dłoń a drugą gładziłem jej skórę.
-Robiła Pani test?
-Tak, wyszedł pozytywny. - mówiła, bardzo dzielnie. Może traktuję ją teraz jak dziecko, ale jak czuje się siedemnastolatka w ciąży u ginekologa po raz pierwszy.
-A jakieś inne objawy? - wypytywał zapisując coś w swoim dzienniku.
-Poranne wymioty. - stwierdziła krótko.
-W takim razie zapraszam Panią na fotel. - wskazał ręką na fotel ginekologiczny. W tym momencie Alice jakby była sparaliżowana. Przeraziła się. Wstałem pierwszy, ciągnąc ją delikatnie za rękę aby zrobiła to co ja. Na szczęście udało mi się sprawić, że wstała. -Niech pani zdejmie spodnie i bieliznę.
Alice spojrzała na mnie z przerażeniem po czym zaczęła odpinać swoje spodnie. Kiedy zdjęła majtki i usiadła na tym fotelu zacząłem się bać ja.
Mężczyzna usiadł pomiędzy jej nogami i spojrzał na jej.. krocze. Zmarszczył nos, nie wiedziałem dlaczego dlatego spojrzałem tam gdzie on i zobaczyłem dwa siniaki obok jej łona.
-Rozumiem, że Pan jest.. - zaczął ale skończyłem za niego.
-Narzeczonym.
Ten tylko skinął głową. Ustałem obok niej i złapałem jej dłoń. Mężczyzna założył rękawiczki, "zamoczył" palce w jakimś płynie w wsunął gwałtownie w nią palce, na co dziewczyna skrzywiła się z bólu.
-Mógłby Pan być trochę delikatniejszy? - wypaliłem wściekły na jego obojętność.
-Czy w jej przypadku wystąpił gwałt? - spytał nagle. Spojrzałem na Alice a ona na mnie.
-Zostałam zgwałcona przez mojego.. - przerwała nie wiedząc jak go nazwać. - Mojego byłego narzeczonego.
-To szybko ich Pani zmienia. - warknął pod nosem, na  co się wściekłem i złapałem za "szmaty" lekarza, przypierając go do ściany.
-Jeżeli jeszcze raz Pan się odezwie w ten sposób do niej to pożałujesz. Nie znasz jej sytuacji. -syknąłem w prost do jego paskudnej mordy.
-Justin uspokój się. - Alice odezwała się na co puściłem mężczyznę.
Facet poprawił swój lekarski fartuszek i chrząknął.
-Zrobimy jeszcze usg.
Po wylaniu na brzuch Alice jakiegoś żelu przyłożył jakieś urządzenie do jej podbrzusza.
-Widzą Państwo to? - pokazał na małą kuleczkę znajdującą się na ekranie tego urządzenia od robienia USG. -To jest płód. Jest Pani w ciąży gratuluję. - oznajmił na co i ja i Alice skrzyżowaliśmy swoje spojrzenia. Czułem szczęście. Widziałem tą maleńką kuleczkę, która przyniosła mi tyle szczęścia już teraz a ile przyniesie w przyszłości. Miałem ochotę się rozpłakać, ale nie chciałem wyjść przy tym lekarzu na schizofrenika. Najpierw chcę go pobić, a potem ryczę.
Kiedy Alice już się ubrała lekarz poprosił, abyśmy usiedli jeszcze na krzesłach.
-Płód ma ponad dwa tygodnie. - stwierdził, zapisując coś w notesie.  -Ile ma Pani lat?
-Sie- siedemnaście. - odpowiedziała niepewnie.
-A Pani godność?
-Alice Brooks. - przedstawiła się.
-Niech Pani wykupi te leki i bierze je dwa razy dziennie po jednej tabletce. - stwierdził podając jej receptę.
-Dziękuję, panie doktorze. - odpowiedziała, biorąc do ręki receptę.
-A tutaj zdjęcie usg. - podał pierwszą fotografię naszego maleństwa.
-Proszę udać się na następną wizytę za dwa tygodnie. Wtedy pobierzemy krew. - mówił poprawiając nerwowo co chwilę okulary. Wyszliśmy z gabinetu i udaliśmy się do recepcji, aby zapłacić za wizytę, która kosztowała $100.
-Nie chcę wiedzieć o czym myślał ten lekarz. - mruknęła cicho.
-Nie rozmawiajmy o tym lekarzu. Będziemy rodzicami, skarbie. - zatrzymałem się i ucałowałem jej usta. -Ponad dwa tygodnie. Nie ma żadnej szansy, żeby to było dziecko tego sukinsyna. - dodałem po skończeniu całusa. -Weźmy tutaj ślub.
-Tutaj, w tym miejscu? - zachichotała.
-Nie głuptasie. W LA. - zaproponowałem kołysząc naszymi dłońmi. -A teraz pojedźmy na plażę.
-Okej. - odpowiedziała i ucałowała mnie w usta.

OCZAMI ALICE:

Jechaliśmy rozmawiając o tym jak ma wyglądać nasze wspólne życie. Nasza starość. Było idealnie.
Kiedy dojechaliśmy na plażę Santa Monica zostawiliśmy samochód w wolnym miejscu i udaliśmy się na spacer po plaży. Wiatr rozwiewał moje włosy, a przyjemne słońce pieściło moją skórę. Justin zaraz po zamknięciu samochodu objął mnie dłonią i prowadził w kierunku piasku. Wtedy zdjęłam ze stóp szpilki i trzymałam je w dłoni.
-Ciekawe co słuchać u mojej mamy i Fabiana. - powiedziałam opierając głowę o klatkę piersiową szatyna.
-Możemy do nich pojechać jeśli chcesz. - stwierdził Justin co było miodem na moje serce.
-Na prawdę moglibyśmy? - spojrzałam chłopakowi w oczy z uśmiechem na ustach.
-Pewnie. - odpowiedział i pocałował moje czoło.
-Tęsknie za nimi. Przez ponad trzy lata mieszkałam z tą szmatą Katriną, która nawet w najmniejszym stopniu nie przypominała mojej mamy.
-Teraz smaży dupsko z tym całym synalkiem na wakacjach. - zaśmiał się.
-Sama nie wiem, dlaczego moja mama zgodziła się, abym mieszkała z ojcem a nie z nią. - stwierdziłam smutno.
-Odwiedzimy ją, obiecuję. - stwierdziłem głaskając ręką jej ramie.
-Kocham Cię Justin. - powiedziałam, zatrzymując się w miejscu, co Justin też zrobił. -Kocham Cię jak nikogo na świecie.
-Jesteś dla mnie wszystkim. - usłyszałam w odpowiedzi. Nasze usta się spotkały. Delikatnie muskaliśmy nasze wargi w spokojnym pocałunku. Usłyszałam nagle czyiś krzyk.
-Zostaw ją! - nieznajomy, umięśniony mężczyzna odepchnął ode mnie Justina i uderzył go w twarz przez co szatyn upadł na piasek.
Nie wiedziałam co się dzieje. Dookoła nas było pełno umięśnionych facetów ubranych na czarno. Wtedy z  drogiego,czarnego samochodu z przyciemnianymi szybami wysiadł mój ojciec. Ziemia się pode mną zapadła. Nie zorientowałam się nawet, że któryś z tych wielkich goryli mnie trzyma. Inny natomiast miał Justina. Leciała mu krew z nosa. Szatyn motał się, próbując wydostać się temu facetowi. Oni wszyscy byli ogromni.
-Puśćcie nas! - krzyknęłam próbując się wyrwać.
-Alice Brooks moja mała córeczka. - ojciec podszedł do nas w czarnym garniturze, okularach przeciwsłonecznych i cygarze w ustach. -Jakie to szczęście, że ginekolog u którego byłaś jest mim przyjacielem. Lepiej nie mogło się trafić. - podszedł do mnie i złapał mnie mocno za ramie.
-Puszczaj ją! - krzyknął Justin, ale w tamtym momencie jeden z tych goryli uderzył go w brzuch na co schylił się z bólu. Po chwili wyrwał się mu i z całych sił uderzył swojego oprawcę w twarz, ale już po chwili inny go z powrotem złapał.
-Już się więcej nie zobaczycie. Jakim prawem dotknąłeś mojej córki. - ojciec warknął do Justina. -Patrz na mnie jak mówię do Ciebie śmieciu. - kiedy Justin podniósł głowę ojciec uderzył go.
-Jakim prawem nazywasz ją swoją córką?! Straciłeś do niej jakiekolwiek prawa kiedy wydałeś na nią wyrok. - krzyknąwszy, wypluł krew z ust.
Ojciec ponownie złapał mnie za ramie i pociągnął w stronę samochodu, z którego wysiadł.
-Justin! - krzyczałam, próbując się na marne wyrwać.
-Alice! - Justin odkrzyknął i został po raz kolejny uderzony. Krztusiłam się łzami, które lały się potokiem.
-Dlaczego kurwa ty mi to robisz?! - krzyknęłam do ojca, który dosłownie wepchnął mnie do samochodu.
-Nikt nie będzie zmieniał moich planów. - warknął wsiadając za mną. Zamknął drzwi trzaskając i dodał. - Popatrz na niego, bo już go więcej nie zobaczysz.
Rzuciłam się do okna chcąc zobaczyć Justina. Bili go, kopali, traktowali jak śmiecia.
-Nie możesz nam tego zrobić! - próbowałam uderzyć ojca, ale ten w odpowiednim czasie złapał mój nadgarstek. Na moje nieszczęście.
-Ja mogę wszystko. Ty możesz robić tylko to na co Ci pozwolę. - warknął, ściskając boleśnie moje nadgarstki.  - Urodzisz dziecko Zayna...



-------------------
Hej wszystkim!
Przepraszam, że nie dodałam wczoraj rozdziału, ale padłam zmęczona.
Za to mamy już dzisiaj 41 rozdział. Mam nadzieję, że jesteście zdziwieni obrotem spraw.
W skrócie mówiąc tak jestem suką. Nie pozwalam im żyć długo i szczęśliwie, bla bla.
Liczę na komentarze, bo miło poczytać co wy myślicie o tych rozdziałach.
Pozdrawiam, do następnego. :*


PURPOSE! <3

15 komentarzy:

  1. OMG!! Nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji. Mam nadzieję że jednak Justin będzie z Alice i będą żyli długo i szczęśliwie że swoim dzieckiem. Czekam na naxt

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział! Fajnie, że jest jakaś akcja ale mam nadzieje że Alice będzie z Justinem💖

    OdpowiedzUsuń
  3. Omg poplakalam sie �� ja chce nastepny ��

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże co tu się przed chwilą stało ??? Super i do następnego

    OdpowiedzUsuń
  5. (Znasz mnie już :") jestem ekspertem w szczerych komentarzach, ale wyrażam tylko moje zdanie) :)
    Ew :( niby fajny, ale jednak mniej fajny. Sama nie wiem. Musisz popracować nad zamianą ról, bo strasznie mieszasz. Najpierw perspektywa Justia, a potem ni stąd ni z owąd Alice. I robisz z Justina strasznego mięczaka. Chodzi np. przy scenie z ojcem Alice, albo, że ucieka. Życzę weny skarbie. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo doceniam twoją szczerość. Mówiąc szczerze, chcę już skończyć tą historię i od nich odpocząć. Osobiści uważam, że spieprzyłam całe to ff, ale jest to moje pierwsze opowiadanie i wiele się nauczyłam pisząc je. Większe nadzieje pokładam w tym blogu. http://where-are-u-now-that-i-need-you.blogspot.com/
      Byłabym wdzięczna gdybyś zajrzała i mi napisała co uważasz. :*
      A wracając do tematu JBIYD wielu osobom podoba się zmiana perspektywy. Mięczaka? xD Jaki facet dałby radę tylu gorylom? xD

      Usuń
  6. Coooo !! tak nie moze byc :c jak on tak mogl wgl .. Mam nadzieje ze szybko dodasz nastepny bo juz sie nie moge doczekac choc skonczylam dopiero czytac.. Kocham twojego bloga! <3 weny zycze ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wtf ?!? Jej ojciec jest jakiś jebnięty jak on mógł ?!? Czekam nn

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten ojciec ... Brak słów normalnie ... Wgl może nazywać się ojcem? Dziecko Zayna ? Cooo ? Przecież to jest dziecko Justina ... Ten ginekolog .. Nie lubie go ... Wydał Alice .. Ciekawe co zrobi Justin .. Jak wgl przeżyje. Zwróci się z pomocą do ojca? No cóż nie wiadomo ... Jestem i zostanę do końca! Pozdrawiam i weny życzę ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Jezu, ale mnie zaskoczyłaś! Tak się zastanawiałam czy tak się to skończy, że wszystko już będzie idealnie? A tu nagle piszesz takie coś! W sumie to robi z tego opowiadania jeszcze ciekawsze. Ale mam nadzieję, że jednak Alice nie skończy z Zaynem...Nie może z nim być...Czekam na kolejny rodział! Pisz szybko <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Jeju :( co za szok. Aż sie popłakałam na koniec. I co teraz? Oni mieli byc szczęśliwi a teraz znowu wroci to tego kutasa pieprzonego. Rozdział mimo takiego obrotu sytuacji świetny. Będę czekać z niecierpliwością na kolejny także szybko dodaj :) Życzę weny kochana 💖

    OdpowiedzUsuń
  11. Jezu nie!!! Nie moze! Oni maja byc razem!!!! Co za chuj z jej ojca i z zayna!!! Boze...

    OdpowiedzUsuń
  12. I wszystko się zjebało... Zajebiesty i czekam!

    OdpowiedzUsuń
  13. Czekam na nn
    Nie kończ tego ff. Tzn nie teraz.
    Za jakiś czas jak się wszystko u nich unormuje.. Niech będą szczęśliwi
    Masz talent a że to twoje 1 ff nie mogę nadal uwierzyć!
    Dawaj dawaj i się nie poddawaj. Jest wszystko super <3 /heresna

    OdpowiedzUsuń
  14. jak przeczytałam o tym lekarzu zachciało mi sie rzygać, jak przeczytałam o ojcu Alice zachciało mi sie obić mu ten brzydki ryj, a jak Justin i Alice mówili sobie te wszystkie cukrowe rzeczy miałam fangirl, jestem bipolarna?

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Calumi